| Serafina Czartoryska | 2a | język niemiecki | 1,63 wzrostu |
Mimo nazwiska, które z pewnością obiło się o uszy niejednemu, który nie przesypiał lekcji historii, jej rodzina nie jest przesadnie bogata. Jej matka uznała w pewnym momencie, że ojciec jest nieudacznikiem życiowym, wzięła małą pod pachę i ruszyła w stronę słońca. Niespecjalnie, choć w sposób nieunikniony, córka podzieliła poglądy matki.
Dużo łatwiej żyło się pod miastem, w domu wybudowanym za pieniądze ojczyma.
Po ukończeniu osiemnastego roku życia, jej babka wykupiła jej zwykłą, choć niebrzydką kawalerkę - z jakiegoś powodu uznając, że tak najlepiej spożytkuje pieniądze ze sprzedaży działki.
Mimo to, nie jest zepsutą gówniarą. Zawdzięcza to przede wszystkim temu, że nie była zbyt lubiana w gimnazjum. Zawsze była wrażliwa, dosłownie, zakochana w literaturze, poezji tak romantycznej, jak i wojennej. Nie zajmowała się wtedy piciem po szkolnych kiblach, aż do liceum nigdy nie miała papierosa w ustach.
Pierwszy facet pojawił się w jej życiu na początku liceum, teraz zaś należał już do przeszłości dziewczyny. Niechętnie o nim mówiła, po rozstaniu przeżywając coś w rodzaju upadku moralnego, z którego w końcu się podniosła. Pozostał jej po nim jedynie nałóg, choć nie należy do tych, które nie wytrzymują przerwy bez dymka.
Lubi dopasowane spodnie, sukienki, buty na obcasie (nie umie jednak chodzić na szpilkach), swetry, pastelowe kolory. Nie nosi dodatków, ma tylko jedną torebkę - tę szkolną. Bywa gadatliwa, nazbyt szczera czy wygadana. Jest bardzo wrażliwa, ale nie nieśmiała. Odczuwa dziwny dyskomfort przy osobach nieśmiałych obawiając się, że mogłaby im sprawić psychiczną krzywdę, mówiąc coś nieodpowiedniego. A to zdarza się wyjątkowo często. Nie ma wielu przyjaciół, szczególnie wśród kobiet - po prostu dogaduje się z facetami, którzy nie ulegają zbyt szybko namowom czy intrygom.
Przez swoją chęć pomocy często zdarza jej się wplątywać w sprawy innych ludzi, co zwyczajnie kończy się ich niechęcią.
Dzięki temu złotemu językowi, zyskała przydomek - Słowik. Równie ładny, co ironiczny w wydźwięku.
-Karta jest póki co niedopracowana, gdyż zwyczajnie chcę napisać tak dużo, że żebyście mnie zrozumieli muszę to rozłożyć na raty, poukładać. Taka już jestem, chciałabym napisać tyle, że potrafię się zgubić wśród linijek. Proszę o wyrozumiałość-
[No, laska, to jak tam z naszym wątkiem? :3 Kto zaczyna? Bo już w sumie pomysł mamy c:]
OdpowiedzUsuńAdka
Co dwadzieścia osiem dni przychodzi taki czas, kiedy najlepiej jest podchodzić do kobiety tylko w pełnym uzbrojeniu. Oczywiście, nie zawsze takie zabezpieczenie miało sens, bo wściekła kobieta bywała groźniejszym przeciwnikiem niż facet trenujący sztuki walki od dziecka. Czasem jednak taka dziewuszka, umęczona bólem i osłabiona utratą krwi, tak naprawdę nie nadawała się do niczego, a już tym bardziej do wzięcia potężnego zamachu i przywalenia komuś, kto po prostu znalazł się w złym czasie w złym miejscu. I taki właśnie dzień nadszedł, że Adrianna źle się czuła. Niestety, pomimo tłumaczeń, że naprawdę nie da rady i wszystko ją boli, rodzice nie pozwolili jej zostać w domu. Zamiast tego została wysłana do szkoły i już od jakiegoś czasu z trudem utrzymywała wyprostowaną pozycję, obojętnie, czy siedzącą czy stojącą. Przed lekcją polskiego stwierdziła, że nie da rady wysiedzieć kolejnej godziny i sięgnęła po telefon do kieszeni, żeby zadzwonić do taty: on był tym łagodniejszym rodzicem i bardziej prawdopodobne było, że to on zabierze ją do domu. Niestety, bateria okazała się być rozładowana. Jako że nie znała na pamięć numerów rodziców, jedynym rozsądnym wyjściem z tej sytuacji było pójście do Lilianny i poproszenie jej o dodzwonienie się do Staszka Dobrowolskiego. Odczekała do dzwonka, powoli spakowała książkę i zeszyt, a później niemalże zgięta w pół opuściła klasę. Sporo czasu zajęło jej dotarcie pod salę, w której zajęcia miała klasa II A, ale w końcu znalazła się bliżej niż dalej. Musiała tylko zejść po schodach. Pozieleniała na twarzy z bólu i zrobiła krok, kiedy zakręciło jej się w głowie i pociemniało w oczach. Zemdlała. Tak po prostu odleciała. I nawet zleciała! Spadła ze schodów, po drodze obijając się o kolejne stopnie, aż w końcu wylądowała na samym dole. Cóż, to nie był szczęśliwy dzień Adrianny..
OdpowiedzUsuńjurlawliadka